Leszek Wojtal
Muzyk – absolwent Wydziału Instrumentalnego (klasa gitary M. Nagy’a) oraz Wydziału Twórczości, Edukacji i Interpretacji Muzycznej (specjalność: kompozycja, w klasie M. Chyrzyńskiego). Studiował także muzykę elektroniczną pod kierunkiem M. Chołoniewskiego.
Instrumentalista – wykonuje głównie muzykę XX i XXI wieku, również własne kompozycje i improwizacje. Pracuje jako pedagog, nauczyciel gitary, aranżer, kompozytor w Publicznej Szkole Muzycznej I stopnia w Gdowie oraz Szkole Muzycznej I i II stopnia im. Bronisława Rutkowskiego w Krakowie.
Kompozytor – jego twórczość obejmuje różne formy i gatunki z przewagą utworów kameralnych. Ważną część stanowią kompozycje przeznaczone dla dzieci i młodzieży. Utwory prezentowane były na licznych festiwalach krajowych: Dni Muzyki Kompozytorów Krakowskich, Srebrna Szybka itd.
Sportowiec – wspinaczka skałkowa.
Fotograf – fotografia cyfrowa i analogowa, stanowi nieustającą inspirację twórczości będąc jednocześnie twórczością samą w sobie…
Motto
” Wszystkie fotografie mówią: „Memento mori”. Robiąc zdjęcie stykamy się ze śmiertelnością, kruchością, przemijalnością ludzi i rzeczy. Właśnie dlatego, że wybieramy jakąś chwilę, wykrawamy ją i zamrażamy, wszystkie zdjęcia stanowią świadectwo nieubłaganego przemijania.” -Susan Sontag- „O fotografii”
Tytuł Twojej wystawy to „Zatrzymać siebie, zatem robiąc zdjęcie masz poczucie utrwalania młodości, zatrzymywania czasu czy też jego bezpowrotnej ucieczki, uśmiercania chwili……
Istotnie, fotografia jest w pewnym sensie zatrzymaniem swojego czasu – wobec czasu akcji nas otaczającej, wydarzenia, w którym się znajdziemy. Zatrzymać siebie wydaje mi się określeniem ogólnym, lecz z pewnością o wielu znaczeniach. Z technicznego punktu widzenia – zatrzymuję się, żeby zrobić zdjęcie. Idę ulicą, nagle tempo kroku zwalnia, widzę kadr, naciskam migawkę mając nadzieję na zapisanie na materiale światłoczułym tego, co w danej chwili zobaczyłem. Ale „zatrzymać siebie” to także próba stworzenia wskazówki dla odbiorcy. Zatrzymaj się, zobacz. Powstały obraz zatrzymuje czas dla potencjalnego odbiorcy serwując mu taki czy inny ładunek emocjonalny, uzależniony od treści zawartej w obrazie. Chwila mogłaby ulecieć bezpowrotnie, zostać upływem czasu uśmiercona. Mogłaby przeminąć. Zatrzymanie w obrazie ma szansę nadać jej życie, czy też po prostu pokazać, że to życie istnieje. W pędzie wiele tracimy, gubimy. Fotografia próbuje się temu sprzeciwić i to jest – tak rozpoczynając – chyba najatrakcyjniejsze.
Ojciec fotografii ulicznej Henri Cartier – Bresson uznawał tylko naturalne światło, nie używał lampy. Jego rozumienie fotografii jako momentu decydującego, zmieniło podejście do robienia zdjęć. Poszukiwanie idealnego momentu i zatrzymanie go w kadrze to długi czas czekania na ten jeden jedyny moment, który jest uwieńczeniem, kropką nad „i”. Czy dla Ciebie ważny jest ten jeden decydujący moment, czy też wolisz poszukiwać, wyłaniać, z czasu i przestrzeni… składać, a zatem: cierpliwość czy spontaniczność?
Bressonowska koncepcja decydującego momentu jest dla mnie z pewnością bardzo ważna. Przy czym nie zawężałbym jej tylko do rodzaju czy gatunku jaki Bresson uprawiał. Odnosi się ona do wielu dziedzin fotografii. Każdy moment zrobienia zdjęcia jest w jakimś sensie decydującym, a decyzja, wybór – należy do fotografa. Robiąc pejzaż, portret – również czekamy na odpowiednią chwilę, światło, mimikę twarzy – tych czynników jest mnóstwo. Oczywiście w fotografii przygotowanej, ustawianej, ten decydujący moment jest ograniczony. Na ulicy czy boisku sportowym akcja dzieje się szybko z niebanalnym udziałem przypadku – dodatkowej atrakcji dla fotografa. Spontaniczność, ale i cierpliwość. Zdecydowana większość zdjęć, które zrobiłem w przestrzeni miejskiej powstała oczywiście w sposób niezaplanowany. Choć w szeroko rozumianej ulicznej fotografii mówi się czasami, że zdjęcie trzeba „wyczekać” albo „pójść za nim”. Dla mnie szczególnie atrakcyjna jest miejsca przestrzeń, swoisty labirynt. Zwykle najpierw widzę otoczenie, kilka chwil później pojawia się człowiek, a całość to dialektyka podmiotu z przedmiotowością tego właśnie otoczenia. I tutaj z pewnością cierpliwość się przydaje. („Wejdzie na te schody czy nie.…”…nooo, dalej…” zdarza mi się syknąć pod nosem 🙂 )
Nieco inaczej rzecz ma się w portrecie, wskazany jest spokój i cierpliwość. O ile w przestrzeni miejskiej, „streetowym” pejzażu moi bohaterowie są anonimowi, w portrecie mamy bliski kontakt. Wszak oczy są zwierciadłem duszy i pokazanie tego stanowi nie lada wyzwanie. Wchodzimy w niezwykle intymny obszar emocji i rezultatem ma być człowiek – taki jakim jest naprawdę, pomimo przeróżnej konceptualnej otoczki ma pozostać sobą. A zatem – cierpliwość i spokój z tej strony szkła, bliskość, szczerość i prawda. A nadrzędnym wydaje się być niepodważalny szacunek do modela, osoby fotografowanej.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z fotografią?
Początki fotografowania to czasy dość odległe, inny wiek, jeszcze końcówka innego ustroju 🙂 , ale w domu był aparat i to niejeden, oczywiście analogowy, był nawet średni format. Więc siłą rzeczy, z ciekawości coś tam próbowałem pstrykać, podglądać przez wizjer kręcąc obiektywem. Pierwszy aparat dostałem w prezencie na Komunię, była to radziecka Vilia. Zrobiłem nią swoje pierwsze zdjęcia, głównie były to takie domowe zabawy, fotografowanie różnych sytuacji, przedmiotów. Ale już wtedy otrzymywałem ciągle wskazówki – kadruj tak, komponuj w ten sposób – od wujka czy taty. Nie byli oni rzecz jasna żadnymi zawodowcami, zdjęcia robił każdy. Ojciec wytłumaczył mi tabelę naświetlań, „regułę 16”. Szybko też przerzuciłem się na trochę bardziej zaawansowaną Prakticę. I tak to wyglądało przez długi czas. Miałem także mały aparat kompaktowy, szybki, który zabierałem na szkolne czy rodzinne wycieczki. W czasach licealno studenckich robiłem znacznie mniej zdjęć, z racji oddania się muzyce, studiom kompozytorskim, pasji wspinaczkowej. Oczywiście – aparat był niemal zawsze, służył do dokumentacji tych wydarzeń, ale nie było to zajęcie tak ważne jak obecnie. Osobliwy przełom nastąpił już niecałą dekadę wstecz. Często dzieje się tak, że różne obszary swoich działań rozwijamy dzięki poznanym osobom, czasami bardzo bliskim, tak też było w moim przypadku, zostałem zainspirowany i próbowałem utwierdzić się w przekonaniu, że warto to robić. Jestem za to ogromnie wdzięczny. Skutki tego są widoczne obecnie, ciężko wyobrazić sobie siebie, ale też i całe otoczenie – bez fotografii.
Jak przygotowujesz się do swoich sesji fotograficznych?
Przede wszystkim zadaję sobie pytanie co będę chciał fotografować. W większości tematyką jest pejzaż miejski, zatem przygotowuję się na…improwizację :). Wszystko może się zdarzyć, ale też – uwaga – może nie zdarzyć się nic. Oczywiście dla mnie. Albo też znajdę się gdzieś za wcześnie czy za późno. Sporo swoich zdjęć robię w drodze do pracy, mając do załatwienia różne sprawy w mieście, rzadko jest to czas poświęcony ściśle tylko temu, choć oczywiście się zdarza. Fotografuję często w tak zwanej „złej pogodzie” w miesiącach jesienno zimowych, a zatem – ciepłe ubranie, termos, parasol, również odpowiednie zabezpieczenie wszelkich narzędzi pracy. Paradoksalnie robiąc zdjęcia w mieście, czekając na odpowiedni moment zmarznąć można bardziej niż na wysokogórskiej zimowej wycieczce czy wspinaczce 🙂 .
Nieco inaczej wygląda przygotowanie do portretu. Obie strony obiektywu wchodzą w bliską relację. Z pewnością trzeba nastawić się na cierpliwość, spokój. To osoba fotografowana jest najważniejsza, a my powinniśmy działać jak najmniej inwazyjnie, wręcz nieobecnie. Tylko wtedy otrzymamy naturalny obraz z oczami – zwierciadłem duszy – jak mówi klasyczny cytat. Portret to niesamowita dziedzina fotografii, jedna z najtrudniejszych (choć przecież nie ma „łatwych”) i najbardziej atrakcyjnych. Mimo nierzadkiego ograniczenia przestrzeni działania – w znaczeniu dosłownym – oferuje niezapomniane emocje. I zawsze „coś wyjdzie” 🙂 . Jestem też zawsze otwarty na pomysły modeli, często ktoś ma niemalże gotowy kadr przygotowany we własnej wyobraźni, taka współpraca, wymiana pomysłów jest niezwykle cenna, można się wzajemnie inspirować a dobre pomysły powtarzać. Każdy fotograf ma „swoje” kadry, znaki rozpoznawcze itp.
Co zabierasz, ze sobą w plener?
Coraz mniej, a tak zupełnie poważnie – sporo zależy od warunków (pory roku, dnia, tego co mam fotografować itd.) Kiedyś nosiłem sporo sprzętu, aparat i wymienne obiektywy, teraz czasami miewam tylko jeden aparat, niekiedy tylko analogowy z podstawowym obiektywem 50 mm, czy w wypadku średniego formatu – 80mm. Standardem jest zabieranie i analoga i „cyfry”, przy czym często zdarza się, że ten drugi służy tylko jako światłomierz. Jak już wspomniałem – lubię „złą” pogodę i miesiące jesienno-zimowe, używam wtedy negatywów o czułości 400 iso, w znacznej większości czarno-białych, chyba że jest to jasny dzień, tak zwana „złota godzina” – wtedy niższa czułość i kolor.
Co dalej dzieje się z pozyskanym „materiałem”, ulega przetworzeniu czy zostaje surowy?
Staram się przetwarzać jak najmniej, większość tworząc na etapie robienia zdjęcia. W cyfrowym aparacie ustawiam niektóre parametry pod swoje potrzeby. Postprodukcja, praca w cyfrowej ciemni ogranicza się do kadrowania, regulowania kontrastu, nasycenia barw, a więc do podstawowych czynności. Skomplikowanych operacji po prostu nie potrafię wykonywać, nie mam też żadnego profesjonalnego programu. W przypadku zdjęć z aparatów analogowych materiał jest właściwie gotowy, negatyw należy wywołać i zeskanować. Przetworzenie ogranicza się jedynie do kadrowania skanów, niewielkiej korekty kontrastu, czynności nie wykraczających poza możliwości tradycyjnej fotografii przetwarzanej kiedyś bez użycia komputera. Zdjęć nie wywołuję samodzielnie, przynajmniej na razie, powierzam to tak zwanym sprawdzonym osobom, fachowcom. Wolę skupić się na samym obrazie i w tym się rozwijać. Podobnie jest z robieniem wydruków, odbitek. W obecnych czasach zdjęcia najczęściej ogląda się w formie cyfrowej. Oczywiście jest to wygodne i nieodzowne. Jednak, kiedy mamy jakiś wyjątkowy dla nas obraz, chcemy go podarować, nie ma nic lepszego niż odbitka, choćby papierowa, podpisana ołówkiem. Jedno takie zdjęcie potrafi u odbiorcy wyzwolić niesamowite emocje, znacznie większe niż przesłanie wielu megabajtów światłowodem.
Czy ktoś Cię inspiruje?
Ogólnie inspiracji jest wiele. Po pierwsze – co oczywiste – inspiruje mnie fotografia sama w sobie, możliwość zrobienia zdjęcia – tu i teraz. Choć czasami obraz może powstawać w naszej wyobraźni bardzo długo, co zresztą jest fascynujące i długo można by opowiadać, podobnie jak w muzyce – o procesie „pre-kompozycji”. Jeśli chodzi o konkretnych twórców, artystów jest kilka postaci, które wpłynęły na mnie dość znacząco, ale też w procesie mojego rozwoju ich pozycja znaczenie się zmienia. W fotografii ulicznej z pewnością znaczny wpływ wywarła na mnie twórczość prekursora decydującego momentu, za jakiego uważany jest Henri Cartier-Bresson. Myślę, że dla każdego fotografa uprawiającego jakikolwiek rodzaj twórczości związanej z ulicą jego postać ma niebanalne znaczenie. Nieco mniej znany, lecz dla mnie bardzo ważny, jeśli nawet nie bardziej od Bressona, jest węgierski artysta Andre Kertesz, urodzony jeszcze w XIX wieku, a jego twórczość stanowiła solidną podstawę do nowoczesnej fotografii ulicznej, portretowej, w zakresie formy, operowania światłem, czy właśnie osobliwego decydującego momentu. Z klasyków XX wieku niezwykle bliska jest mi postać amerykańskiego twórcy Eliotta Erwitta, który przy niezwykle dopracowanej kompozycji kadru szukał emocji u ludzi czy…zwierząt (niesamowite serie z psami 🙂 ), fotografował amerykańskie ulice w czasach niezwykle wzmożonego apartheidu. Na naszej rodzimej arenie również nie brakuje inspiratorów. W fotografii ulicy z pewnością jest to Wojtek Wieteska czy znany ze zdjęć w klasztorze Shaolin (zresztą nie tylko z tych…) Tomasz Gudzowaty. Jeśli chodzi o portret – nieustannie podziwiam twórczość Tadeusza Rolke i Wojciecha Plewińskiego, są to – mówiąc kolokwialnie – klasycy gatunku w tym temacie. Bardzo lubię polskie kino z lat 60, późniejszych. Autorzy zdjęć to prawdziwi mistrzowie kadru, operowania światłem itd. Niebanalne znaczenie ma dla mnie postać Zdzisława Beksińskiego – jako fotografa. Jego konceptualne rozwiązania sprzed wielu lat również w czasach dzisiejszych charakteryzuje świeżość, polot, lekkość formy i oryginalność. A jeśli przywołany zostaje Beksiński – nie sposób nie powiedzieć o malarstwie czy rzeźbie – w ogóle- jako inspiracji dla fotografów, czy wręcz nauki w zakresie podstawowych aspektów: forma, kompozycja oraz światło. Zresztą w obecnych czasach inspiracji może być, a nawet powinno być mnóstwo, mogą być to niewolne od absurdów i paradoksów tak zwane „memy” internetowe 🙂 . Jest też kilku twórców, również tych, używających aparatów tradycyjnych, których pomysły są inspirujące, prace zapadają w pamięć, a ja mam poczucie, obcując z ich sztuką, że w jakimś tam stopniu chciałbym po prostu fotografować podobnie.
W jaki sposób opisałbyś swoje prace komuś kto ich nigdy nie widział?
Przede wszystkim w sposób możliwie najprostszy :). Jeśli chodzi o ulicę czy miasto, opisałbym ogólnie to, co najistotniejsze – człowiek. Element, a właściwie podmiot w dialektyce z otaczającą rzeczywistością, przestrzenią, bo to chyba powtarzające się kwestie w moich mniej lub bardziej udanych próbach. W przeważającej większości prac występuje człowiek – bohater danej sceny, sytuacji, zdarzenia. I tu próbowałbym stworzyć jakieś ogólne wytyczne dla odbiorcy. Kolor czy szarości, cyfrowo czy analogowo – to akurat wydaje się być drugorzędne. Bardziej szczegółowo należałoby opisać portrety czy autoportrety. Choć i tu pewne pomysły się powtarzają.
Czy uważasz, że sztuka polega na pokazywaniu piękna?
Jeśli piękno to prawda – a to raczej sprawa niepodważalna – to oczywiście tak. Przez prawdę rozumiem autentyczność intencji twórcy, działanie zgodne ze swoimi przekonaniami. Podporządkowane temu powinny być nasze pomysły. Jest powiedzenie, że fotografia to sztuka mistyfikacji. Istotnie tak jest, chodzi tu jednak o samą kreację, a raczej kreatywność, której rezultatem będzie prawdziwy, szczery obraz. Oczywiście fotografia i wszystkie sztuki wizualne mogą przedstawiać stany zupełnie inne od tych, które czujemy, ale jeśli działamy zgodnie z własnym przekonaniem i szczerze – mieści się to jak najbardziej w wyżej wymienionej kategorii piękna. Pomijam rozważania o pięknie w kategoriach zwyczajnie estetycznych, bo to sprawa bardzo względna i indywidualna.
Czy da się opowiedzieć muzykę zdjęciami? Próbowałeś?
Posiadając wieloletnie doświadczenia muzyczne w tym kompozytorskie nie sposób pominąć wpływów muzyki na fotografię. Myślenie muzyczne staje się niekiedy determinantą naszych działań. Ba – nawet we wspinaniu sportowym (które jest moją wielką pasją) szukam pewnych konotacji w zakresie formy, rytmu, ruchu, faktury skały 🙂 . W fotografii zdarza się słyszeć dźwiękowe struktury, ale dzieje się to zazwyczaj po zrobieniu zdjęcia – a zatem najpierw zdjęcie a później dobrana muzyka, oczywiście w moim indywidualnym odczuwaniu. Nawet pojawiaj się tytuły zdjęć przywołujące konkretne utwory albo pewne gatunki muzyczne. Myślę, że fotografia sama w sobie może być wspaniałą inspiracją dla muzyki. Zresztą mamy przykłady w literaturze muzycznej – z czasów, gdy fotografii nie było lub dopiero się rozwijała, że sztuki wizualne były bezpośrednią inspiracją dla mistrzów dźwięku. Podobnie jest w filmie – zazwyczaj najpierw jest obraz a później dźwięk, choć są przypadki powstawania muzycznych „gotowców” pasujących do każdej sceny ;). Mnie zdarzyło się i zdarza improwizować pod wpływem fotografii, nie tylko własnych. Jest to bardzo ciekawe doświadczenie. Pojawiają się nowe, świeże i zawsze niespodziewane emocje. Mam też pewne marzenia związane z połączeniem muzyki, fotografii oraz…wspinania – w jeden „utwór”, może będzie to jakiś rodzaj instalacji, ruchomej rzeźby, tego jeszcze nie wiem, pomysłów z pracowni zdradzać nie należy. Często przypadkowo ktoś wpada na podobne 🙂 . To tak gwoli optymistycznego zakończenia.
Gdzie widzisz siebie za 5 lat, jeśli chodzi o fotografię?
Z pewnością chciałbym się rozwijać, ciągle się uczę i mam nadzieję, że za pięć lat również będę się uczył i chciał uczyć. Gdyby 5 lat temu ktoś mnie zapytał, czy jestem w stanie wyobrazić siebie właśnie tu i teraz – byłoby raczej trudno. Zatem rozwój, próbowanie nowych rozwiązań. Coraz bardziej wciąga mnie portret, ograniczenie środków, konceptualizm, choć fotografii ulicznej czy miejskiego pejzażu raczej nie dałbym rady zupełnie porzucić.
Rozmawiała Anna Suchoń