Pogoda nie sprzyja ostatnio aktywnościom zewnętrznym, postanowiłam więc zasiąść wygodnie w kinowym fotelu. A ponieważ repertuar jest dość skrajnie rozplanowany, wybór bieguna nie był zbyt trudny.
Moje wielkie greckie wesele 2 jest kontynuacją filmu z 2002 roku i wpisuje się idealnie w tamten klimat. Autorką scenariusza jest ponownie Nia Vardalos – odtwórczyni roli Touli.
W Moim wielkim greckim weselu śledziliśmy perypetie greckiej rodziny mieszkającej w USA. Pełen stereotypowych przykładów film pokazywał codzienne życie bohaterów dumnie kultywujących swoje greckie tradycje. Jeśli Drodzy Czytelnicy nie mieliście okazji obejrzeć tego filmu, nadrabiajcie zaległości, a jeśli tak – tym lepiej.
Córka pary seniorów rodu – Toula Portokalos, po swoim amerykańskim mężu Miller – wiedzie ułożone i szczęśliwe życie u boku tegoż męża Iana (John Corbett). Mają 17 – letnią córkę Paris (Elena Kampouris), która chwila moment ukończy liceum i stanie przed wyborem dalszej ścieżki edukacji. Oprócz tego spotykamy wszystkich pozostałych członków rodziny Portokalos tyle, że w nieco starszej wersji. Nadal są głośni, ekspresyjni, jak mówi młodzież, bezobciachowi i co bezdyskusyjne – zawsze razem. Wielka grecka rodzina będąca ze sobą blisko, bardzo blisko, jeszcze bliżej, aż do zaduszenia. Wspólne sprawy, wspólne problemy, wspólne interesy – to wszystko scala i nie pozostawia pola dla samodzielności. Co prawda Touli udało się postawić na swoim i wyjść za nie-greka, ale to tylko potwierdziło rodzinną przypadłość. Ale moment. Otwieram szafę i mówię do rzeczy.
Film łatwy w odbiorze i zabawny, choć momentami tak samo duszny jak atmosfera w rodzinie Portokalos. Wielość postaci przyprawia o zawrót głowy, a ich krzykliwość o ból uszu. Ten chaos wybija lekko ze skupienia nad wątkami, a postać Touli, choć wiążąca wszystkie te wątki, a przy okazji obydwa filmy, znika w natłoku innych osób, kolorów i spraw. A szkoda. Jedyną mocno zarysowaną i konsekwentnie prowadzoną tu postacią jest ciocia Voula (Andrea Martin). Nie można obok niej przejść obojętnie, bo jej żywiołowość niemal zbija z nóg.
Jak to w wielkiej rodzinie często bywa, ni stąd, ni zowąd, wyskakując jak królik z kapelusza magika, pojawiają się tajemnice. I to całkiem poważnego kalibru. W tym przypadku senior rodu Gus (Michael Constantine) dowiaduje się o czymś, co niszczy jego poukładany świat i relacje z małżonką Marią (w tej roli Lainie Kazan). I tu zaczynają się schody i cała parada atrakcji. Pozostali członkowie rodziny, aby uniknąć katastrofy, stają na głowach, rzęsach i innych częściach ciała. Wrócę jeszcze do sygnalizowanego już wątku Paris. Dziewczyna mocno odczuwa presję swojej rodziny (a zwłaszcza dziadka Gusa) ukierunkowaną na zamążpójście – oczywiście jedynym słusznym kandydatem może być Grek – i rodzenie dzieci. Tymczasem Paris ma swoje plany. Marzy o dostaniu się na uczelnię wyższą, najlepiej w dużej odległości od rodzinnego miasta (czyt. od rodziny). Historia lubi się powtarzać, a jaka matka, taka córka. Paris buntuje się tak samo jak Toula, walcząc z ekspansywnością Portokalosów.
Obydwa wątki przeplatają się nierozerwalnie, a rodzinne wartości i wiara w wyjątkowość greckiej rodziny bardzo mocno oddziałują na losy poszczególnych jej członków. Nie zdradzę, na czyim wielkim weselu będziemy się bawić, ale zanim do niego dojdzie, wiele się wydarzy.
Podsumowując Drodzy Czytelnicy, Moje wielkie greckie wesele 2 to film nieskomplikowany, choć momentami trudny w odbiorze ze względu na bałagan w nim panujący. Myślę, że nie powtórzy sukcesu pierwszej części, co jest częstą przypadłością „tych drugich”. Czy warto pójść do kina, żeby go zobaczyć? Niekoniecznie. Ale nie zmienia to faktu, że nadaje się w sam raz na deszczowy chłodny wieczór jako kolorowy i ciepły czasoumilacz 🙂
Ze słonecznymi pozdrowieniami Wasza Subiektywna Kulturomaniaczka
źródło: youtube.com