Szklane cuda z Cichawy trafiają głównie do Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec i wielu innych krajów świata. W Polsce zamawia je głównie przemysł chłodniczy i indywidualni odbiorcy. Specjalność zakładu to obróbka i kształtowanie tafli szklanych.
Czy szkło interesowało Pana zawsze?
Nie, skończyłem Akademię Rolniczą i przez dwa lata tuż po studiach pracowałem w uczelnianym Instytucie Zootechniki w Aleksandrowicach, gdzie zajmowałem się paszoznawstwem. To była druga połowa lat siedemdziesiątych. Badania były interesujące, porównywaliśmy zachorowalność bydła na nowotwory w Wielkopolsce, gdzie stosowano najwięcej nawozów i na Rzeszowszczyźnie, gdzie pasze były najbardziej naturalne, ale po pewnym czasie zabrakło… odpowiednich odczynników i nie było jak prowadzić badań. Przychodziłem do pracy, podpisywałem listę obecności i mogłem cały dzień siedzieć bezczynnie. Teoretycznie musiałem w instytucie odpracować studia, ale w tej sytuacji złożyłem wypowiedzenie, które przyjęto.
Znalazł Pan inną pracę w swoim zawodzie?
Nawet nie szukałem. Sąsiad mający prywatną firmę w Krakowie wyjeżdżał na urlop i poprosił mnie o pomoc. Jego urlop się skończył, a ja zostałem. Po pewnym czasie zająłem się produkcją lusterek do samochodów, na które był zbyt. Dostarczaliśmy je nawet dla fabryki na Żeraniu. Było na tyle dobrze, że postanowiłem uruchomić działalność na jeszcze większą skalę. Pod koniec lat osiemdziesiątych wziąłem kredyty, kupiłem w Czechach wagon szkła, z którego udało mi się sprzedać parę skrzynek i… zbankrutowałem. Straciłem wszystko – nawet maszyny mi zlicytowano. Jedyne co miałem, to długi w Urzędzie Skarbowym i w ZUS.
Ale jakoś się Pan pozbierał…
W 1989 roku, za ostatnie grosze, pojechałem razem z synem na „szklane” targi do Düseldorffu. Tam wymyśliłem, że będę robił szyby gięte. Stało się to możliwe dopiero 8 lat później, gdy znalazłem wspólników.
Od kiedy Vitroform mieści się w Cichawie?
Dokładnie od 20 lat. Wybraliśmy tę lokalizację ze względu na sąsiedztwo naszych pierwszych odbiorców: zakładów produkujących chłodziarki w Bochni i Niepołomicach. W Cichawie wynajęliśmy zabudowania po SKR i uruchomili produkcję. Zbyt był częściowo zapewniony, bo firma w Niepołomicach zobowiązała się, że bez względu na swoje bieżące potrzeby, co miesiąc będzie kupować szyby za 100 tys. złotych. I słowa dotrzymali.
Firma ruszyła i ma się dobrze. Co konkretnie produkujecie?
Około 40 procent naszej produkcji to szyby do urządzeń chłodniczych, które kupuje głównie Bochnia i Niepołomice. Kolejne 50 procent trafia do budownictwa – szklane balustrady, szyby elewacyjne, nawet podłogi. Ostatnie 10 procent produkcji to „różne śmieszne rzeczy”, wykonywane na indywidualne zamówienia. Np. szyby do szynobusów i do jachtów, gigantyczne akwaria i terraria, gabloty o wymyślnych kształtach. Szkło ma niesamowite możliwości, a technologie są coraz nowocześniejsze. Produkuje się więc np. szyby, które mogą matowieć „na zamówienie” (a raczej na włączenie), i takie, które są podgrzewane (np. po to, żeby trzymane w chłodziarce lody nie zaparowały witryny). Z drugiej strony szkło o tak wszechstronnym zastosowaniu musi mieć określone parametry, być bezpieczne. Dlatego codziennie sprawdza się je w firmowym laboratorium. Płaskie tafle mają grubość nawet 1,9 cm. Są szyby zespolone, warstwowe, laminowane, hartowane…Można je po podgrzaniu w specjalnych piecach wyginać, malować, nakładać sitodruk…
Ale pewnie zdarza się, że taka nietypowa szyba zachowa się jak zwykłe szkło i po prostu pęknie
Robimy wszystko, żeby się tak nie stało. Ale są różne sytuacje, trudne do przewidzenia i nie zawinione przez nas. Kiedyś np. właściciel rezydencji z centralnej Polski zamówił u na ogromne akwarium. Szczęśliwie dowieźliśmy elementy, zmontowali, napełnili wodą. Chciał tam hodować morskie ryby i roślinność, więc woda musiała nabierać odpowiednich właściwości przez pół roku. W międzyczasie sprowadzono meble zabezpieczone metalowymi taśmami i prawdopodobnie taka taśma zarysowała szybę akwarium. Całość pękła, woda zalała nie tylko salon, ale i japoński ogródek przed domem. Istne tsunami..
Siedziba Pańskiej firmy jest zarazem jej reklamą. Szklane elementy ogrodzenia, schody, drzwi, ścianki działowe, stoły, blaty, nawet szopki i barwne „klocki”. Czy te ostatnie drobiazgi też produkujecie?
To tylko próbki. Ich produkcja jest na tyle kosztowna, że nie opłacałoby się jej uruchamiać. Pokazujemy jednak możliwości, jakie drzemią w tym materiale.
Ile osób pracuje dziś w Vitroformie?
Około 70, głównie pochodzących z okolicy. Przy produkcji – właściwie sami miejscowi. Można też powiedzieć, że jesteśmy firmą rodzinną, bo poza mną pracuje tu moich dwóch synów, a mój wspólnik Janusz Matuszyk też zatrudnił tu swoich dwóch synów.
Czyli o następców nie musicie się martwić. Zamówień też nie brakuje, nic tylko się rozwijać i dalej „sławić imię swoje i gminy Gdów”.
Na pewno nie będziemy stać w miejscu. W niedalekiej przyszłości chcemy powiększyć teren zakładu budując wiatę. Niestety jest trochę ciasno, chcieliśmy nawet dokupić kawałek gruntu, ale trzeba by do tego zmienić punktowo plan zagospodarowania przestrzennego gminy, a na to się nie zanosi.
Rozmawiała: Barbara Rotter-Stankiewicz