W gościnnych progach…w Zagórzanach

Jeśli zbliżają się imieniny Anny, to znaczy, że w Zagórzanach, u państwa Barczyków spotka się znowu pół Krakowa, pół powiatu, cała gmina i jeszcze trochę stolicy z domieszką zagranicy. No, może w tym trochę przesady, ale nie tak wiele. Bo święto pani domu obchodzone jest z rozmachem i do posiadłości koło Gdowa przyjeżdża w tym dniu około 300 osób. Od wielu lat każdy z nich zamiast kwiatów dla solenizantki przywozi… przybory szkolne, które są potem przekazywane okolicznym szkołom i placówkom. Niezwykłą gościnność państwa Anni i Kazimierza widać i przy innych okazjach – np. w czasie Światowych Dni Młodzieży Zagórzany stały się domem dla 100 Włochów.

A jak toczy się tutaj życie na co dzień, gdy nie ma nikogo z zewnątrz? Pracowicie – o gospodarstwo trzeba dbać. O piękne kwiaty, o koniki polskie, hucułkę, o psa, kota… Pani Anna nieustannie zagospodarowuje plony – trzeba zrobić zaopatrzenie na całą zimę dla licznej rodziny i niezliczonych gości. Przetwory są na jej głowie – z wyjątkiem nalewek, o które troszczy się już pan domu. Przewodniczący Stowarzyszenia Gmin i Powiatów Małopolski przyjmuje przybyszów wszystkim, co „dobre bo małopolskie”. Nie przestał być krakowianinem, ale 30 lat temu stał się też zagórzaninem. – Dom w Zagórzanach w połowie lat osiemdziesiątych kupiła mama i przekazała nam w spadku – Mam pięcioro rodzeństwa, ale ja byłem najbardziej chętny do tego, by dbać o takie gospodarstwo – mówi pan Kazimierz. – Odwiedzaliśmy tę okolicę już wcześniej, bywając u państwa Chlebowiczów, którzy mieszkali we dworze w Zagórzanach. Od nich dowiedzieliśmy się, że jest dom na sprzedaż. Podobało się nam tutaj. Wywodzimy się spod Ojcowa, gdzie krajobraz jest podobny. Jesteśmy takimi „niskopiennymi góralami”….

Dom, zbudowany z bali i ocieplony wewnątrz gliną pamiętał wiek XIX – świadczy już o tym sam numer: Zagórzany nr 5, a wielkie gospodarstwo, jedyne za rzeką, z domkiem myśliwskim na brzegu lasu też widziało niejedno. Domek, w którym ukrywali się w czasie wojny zestrzeleni lotnicy amerykańscy nie przetrwał, bo gdy wojna się kończyła, własowcy go spalili. – Została polana i trochę roślin ogrodowych, stare jabłonki. Gdy odwiedzaliśmy mamę, żartowaliśmy, że idziemy do dżungli, bo wszystko było zarośnięte. Ale krajobraz zawsze był piękny, mamy tu nawet swoją górkę „Gubałówkę” – zdradza gospodarz. Pod „górką” rozciąga się pas białych kwiatów. To hortensje anabelle, które państwo Barczykowie sami rozmnażają, a potem – podobnie jak innymi kwiatami – obsadzają teren i rozdają znajomym.

– Mama była rolnikiem, miała swoje gospodarstwo, ale my z żoną i siostrą – dentystką, która mieszka w Zagórzanach na stałe – skończyliśmy kurs rolniczy, by zdobyć uprawnienia. Nie było to zbyt trudne, ze względu na to że wychowaliśmy się w gospodarstwie, więc to nie była obca wiedza.

Zamiłowanie do Zagórzan kontynuuje następne pokolenie. Syn też jest zafascynowany życiem na wsi i tutaj zameldowany. Gdy dzieci państwa Barczyków wydoroślały i znalazły sobie „drugie połówki” trzeba było powiększyć trochę siedzibę, z której korzysta cała szeroko pojęta rodzina, łącznie z ukochaną wnuczką… Ona też już wie, że dom ten otwarty jest dla wszystkich – co roku przyjeżdża tu na wycieczkę całe jej przedszkole. Była też ulubienicą włoskich pielgrzymów, których setkę przed dwoma laty gościli państwo Barczykowie. – Kupiliśmy wtedy 4 namioty, które teraz wykorzystujemy w czasie pikników – mówi pan Kazimierz. W tym roku przydały się tym bardziej, że pogoda była kapryśna. Goście się jednak nie przestraszyli.

– Naprawdę nie wiem, ile było osób, ale pan od grilla twierdził, że około 400…Przyjechali jak zwykle nie tylko z okolicy, ale przede wszystkim z Krakowa. Była więc reprezentacja „Piwnicy pod Baranami”,od goszczenia której zaczęła się jakieś 25 lat temu nasza piknikowa tradycja, liczna „delegacja” kolegów żony z Akademii Sztuk Pięknych, prof. Antoni Dziatkowiak, Ewa Wachowicz, prezydent Majchrowski, Zofia Gołubiew, konsulowie Chorwacji, Austrii, Niemiec, Kurdystanu, Bachledowie-Curuś ze swoim wnuczkiem i wielu, wielu innych znakomitych gości z kraju i zagranicy. A ci, którzy jak np. Jerzy Trela przyjść nie mogli, prosili, żeby nie skreślać ich z listy…

Bo znaleźć się na tej liście to nie tylko zaszczyt, ale i przyjemność. Goście czekają na to spotkanie przez cały rok. Chociaż reprezentują różne pokolenia, środowiska, zawody, opcje polityczne a nawet narodowości – nikt się tu nie kłóci, nie sprzecza – wszyscy szukają tego co ich łączy, a nie co ich dzieli. A łączy ich m.in. to, że odpowiadają na prośbę solenizantki. – Kwiaty są piękne, ale na kilka dni – uważa pani Anna. – A wyprawki szkolne pomogą wielu rodzinom. Wprawdzie w tym roku po raz pierwszy mieliśmy „konkurencję”, czyli rządowe 300 zł dla każdego ucznia, ale nie rozwiązuje to wszystkiego. Poza tym przeznaczamy te rzeczy nie tylko dla dzieci ze szkół w Zręczycach, Gdowie, Pierzchowie czy Niegowici, ale także dla Warsztatów Terapii Zajęciowej w Podolanach i Łapanowie, czy Środowiskowego Domu Samopomocy w Zagórzanach. Kiedy dostaną od nas farby, bloki czy kredki, nie muszą już ich kupować z „placówkowych” pieniędzy, które można wówczas przeznaczyć np. na wycieczki.

Prezentów – podobnie jak w minionych latach było mnóstwo. Nie tylko tych, które przynieśli imieninowi goście, ale i od innych osób i instytucji, które przysyłały je dziękując za zaproszenie. Podziękowania za niespotykaną inicjatywę nadchodzą również od ludzi urzeczonych tą wieloletnią akcją, m.in. od Rzecznika Praw Dziecka. Wiele osób nie może się nadziwić, że państwu Barczykom chce się organizować taką imprezę, poświęcać swój czas i w końcu niemałe pieniądze. – Wciąż mamy na to ochotę – mówi pani Anna – i jak długo siły pozwolą, będziemy kontynuować tę tradycję. To rodzinne obciążenie. Sami je odziedziczyliśmy i przekazaliśmy też naszym dzieciom, które wstępując w związki małżeńskie poprosiły, by zamiast kwiatów na ślub, goście przynieśli farby, kredki czy bibuły dla ośrodka w Podolanach…

– Przy organizacji pikniku serwujemy własne wyroby. Każdy ma swoją specjalizację: córka Joanna – na co dzień adwokat – piecze ciasta i razem z synową Agnieszką (prawniczką) robi sałatki, żona spadła do roli podkuchennej, ale przygotowuje też m.in. pasztet (15 kg), ja z sąsiadem robię kiełbasy, a już sam – nalewki, siostra specjalizuje się w sosie tatarskim, syn Tomasz i zięć Konrad (prawnik i informatyk) odpowiadają za logistykę – wylicza Kazimierz Barczyk.

Gdy goście już odjadą następuje kolejny etap charytatywnej pracy – liczenie i dzielenie tysięcy upominków. W tym specjalizuje się pani Anna, której tradycyjnie pomaga Maria Kmiecik ze świetlicy środowiskowej w Zagórzanach. Potem pan Kazimierz rozwozi zaadresowane zestawy do szkół. Było ich 335 – Ich odbiorców już nie widzimy. Wyjątkiem są wielodzietne rodziny, dla których zawsze sami przygotowujemy wyprawki i świąteczne paczki – mówi.

Mieszkańcy okolicy dobrze znają państwa Barczyków, lubią ich i szanują. Widują ich często na lokalnych imprezach czy w zagórzańskim kościele. Pani Anna włącza się w pracę zagórzańskiego Koła Gospodyń Wiejskich, a pan Kazimierz działa na szerszym froncie, wspierając gminne inicjatywy. – Wójt Wojas jako członek Stowarzyszenia Gmin Małopolski ma z pierwszej ręki wiadomości o szkoleniach, funduszach do wykorzystania na ekologię, (np. fotowoltaikę, ścieżki rowerowe) promocję. Wie wcześniej i lepiej jakie są dotacje, procedury, najlepsze rozwiązania… A że „szuka pieniędzy” także w Warszawie, gmina wyróżnia się ilością inwestycji. Z przyjemnością wspierałem I i II etap budowy obwodnicy, zachęcałem do składania wniosków na budowę szkoły, przedszkola, hali sportowej, ale służyłem też pomocą poprzednikowi obecnego wójta. Uważam, że warto to robić.

Barbara Rotter-Stankiewicz

 

Autor: admin

Udostępnij post na:

Skip to content