W zasadzie nie przepadam za polskimi komediami romantycznymi i jeśli już, oglądam je zaciszu domowym, a nie w kinie. Są jednak takie momenty, że coś mi mówi (mam nadzieję, że to jeszcze nie ten moment kiedy słyszy się głosy w swojej głowie), że może jednak warto byłoby poświęcić chwilę i zasiąść w fotelu nieco innego rodzaju niż ten w salonie.
Obchodzone przez wielu ostatnie święto – tak tak, mam na myśli Dzień Zakochanych, czy jak kto woli Walentynki – skłoniło mnie do rozważań na temat bieżącego repertuaru romantycznego. Ponieważ od jakiegoś czasu zagłębiam się w tematach nader ważkich, a bywa że i sztywnych niczym kij od szczotki, postanowiłam poluzować krawat i zaryzykować jedno popołudnie na film nie będący szczytem filozoficznej góry, ani niczym w tym stylu.
Planeta singli, bo właśnie o tymże filmie mowa, doskonale spełnia się w roli czasoumilacza i w miarę gładko daje się przełknąć takiemu wybrzydliwcowi jak ja. Reżyseruje Mitja Okorn, który ma na koncie taki hit jak Listy do M (który w 2012 roku zdobył Bursztynowe Lwy), czy serial 39 i pół. Na tle innych w podobnym typie obrazek ten jest świeży, żywy i całkiem nawet zabawny. Zestaw aktorski nie zaskakuje, choć w tym filmie sprawdza się całkiem nieźle. Świetną robotę robi Weronika Książkiewicz wcielająca się w drugoplanową rolę fryzjerki Oli nazywającej siebie psychologiem włosów. Nie ukrywam, że jednym z powodów, dla którego zdecydowałam się obejrzeć Planetę singli był Maciej Stuhr. Jego poczucie humoru i cięte riposty zawsze działały na mnie niezwykle ożywczo. Rola nadętego telewizyjnego celebryty nie jest co prawda szczytem jego możliwości aktorskich, niemniej jednak mimo wszystko postać Tomka budzi sympatię i zainteresowanie widza.
Grana przez Agnieszkę Więdłochę (Czas Honoru, Syberiada polska) Ania, młoda nauczycielka muzyki w warszawskiej podstawówce, mieszka sama, ale jest uzależniona od apodyktycznej matki i ciągle nie może znaleźć tego jedynego. Nudne, ale prawdziwe. Historia zaczyna nabierać rumieńców, kiedy w jej poukładane i jednostajne życie wkracza z rozmachem Tomek. W towarzystwie swojego niezastąpionego przyjaciela Marcela (świetny jak zawsze Piotr Głowacki) czyni zamieszanie godne całkiem sporej trąby powietrznej.
Cała historia nie jest niczym nowym. Ot, ona szukająca miłości, tej prawdziwej, romantycznej i on – początkowo gburowaty i bezczelny typ, zmieniający się w finale w romantycznego kochanka wyznającego swej wybrance miłość przed tłumem ludzi. Nasz obrazek jest jednak historią na wskroś współczesną. Będąca tytułowym bohaterem Planeta singli to nic innego jak aplikacja stworzona do randkowania w sieci. Jak to ma miejsce obecnie, wiele osób szuka przyjaźni i miłości właśnie na takich portalach.
Choć pomysł na fabułę nie jest nowy, humor słowny i sytuacyjny ratuje całość, a niektóre sceny naprawdę zaskakują, jak choćby kończący rok szkolny koncert, na którym dzieci śpiewają piosenkę Marka Grechuty Dni, których nie znamy (świetne wykonanie).
Podsumowując, jeśli szukacie filmu, na którym oderwiecie się od codzienności i dacie odpocząć głowie, to Planeta singli fantastycznie się do tego celu nadaje. Wyraziste postacie i kolorowe obrazki na ekranie na pewno polepszają nastrój, a prowadzona intryga nie pozwala się znudzić.
Zatem – niech żyje miłość!
Wasza Subiektywna Kulturomaniaczka
plakat: filmweb.plÂ
zdjęcie: telemagazyn.pl