Ponieważ bardzo lubię, kiedy w książkach dzieje się dużo i skomplikowanie (niekoniecznie chodzi mi o skomplikowane związki uczuciowe), postanowiłam sięgnąć po Dziewczynę z pociągu. Pozycja ta od dłuższego już czasu bije wszelkie rekordy popularności wśród czytelników na całym świecie. Jak głosi komentarz na okładce to „najszybciej sprzedający się debiut w historii brytyjskiego rynku”. Hmmm … Machina marketingu jest naprawdę ogromna. Zacznę z wysokiego C – moim własnym osobistym zdaniem zjawisko kuli śnieżnej zadziałało w tym przypadku wzorcowo, ale niekoniecznie w pozytywnym sensie. Nie będę ukrywać Szanowny Czytelniku, że książka mnie znudziła. I to już na samym wstępie. Ale ponieważ jestem konsekwentna w swoich poczynaniach, postanowiłam jednak dotrwać do końca. I tu wracam do wspomnianej kuli śnieżnej. Opinia napędza opinię, zachwyt generuje zachwyt, a potem to już po prostu nie wypada nie przeczytać. Blogerzy, instagramowicze, znajomi – wszyscy czytają na potęgę. I bardzo dobrze, że czytają. Nie zmienia to faktu, że jednak ja wyłamię się z ogólnego trendu i powiem wprost: szału nie ma.
Debiut Pauli Hawkins jest może opowieścią zgrabną, dobrze zbudowaną i przemyślaną, ale być może właśnie ze względu na te cechy kompletnie nie zaskakuje. Schemat, szablon i przewidywalność – oto jej znaki szczególne (opowieści, nie Pauli).
Główną bohaterką jest Rachel podróżująca codziennie pociągiem do Londynu i z powrotem, zawsze o stałych porach. Pociąg ów przejeżdża nieopodal osiedla, na którym znajduje się dom, w którym kiedyś bohaterka mieszkała. Zamiast czytać książki, prasę czy nawiązywać znajomości ze współpasażerami Rachel snuje w głowie najfantastyczniejsze scenariusze z mieszkańcami mijanych domów w rolach głównych. Dodatkowo jest uzależniona od alkoholu, co staje się główną przeszkodą w zweryfikowaniu przyczyn przygody, która jej się przytrafia, a która ma ogromny wpływ na rozwój dalszych wydarzeń prowadzących do puenty. Okazuje się, że ludzie obserwowani przez bohaterkę wcale nie są idealni, nie prowadzą idealnego życia, a w dodatku wplątują się w sprawy nie mające nic wspólnego z sielskim anielskim bytem. Pociąg, którym Rachel codziennie się przemieszcza zawsze zatrzymuje się w jednym miejscu. I z tego właśnie miejsca bohaterka zauważa coś, co spowoduje, że jej nudne życie nabierze dość ostrego kolorytu.
Więcej nie zdradzę 😉
Zniknięcie, zabójstwo (samobójstwo?), niewierna żona i niewierny mąż, jasny motyw, niejasne sytuacje – wszystko to, czego potrzebuje dobry thriller. Moim jednak zdaniem to nie wystarczyło, żeby napisać mocną, ciekawą i naprawdę wciągającą książkę. Być może zostałam bezwstydnie rozpieszczona przez naszą rodzimą mistrzynię kryminału, Joannę Chmielewską, której historie nie pozwalają spokojnie zasnąć bez przeczytania ostatniej strony, co spowodowało, że mój głód sensacji jest na bardzo wysokim poziomie.
Bohaterowie Hawkins są przewidywalni i irytujący w swoich zachowaniach, a Rachel i jej pijackie ekscesy przyprawiały mnie o niesmak. Być może właśnie o to autorce chodziło, ale w moim poczuciu ten zabieg nie dodał postaci autentyczności, a jedynie zniechęcił do siebie. Akcja zaczyna nabierać tempa dopiero w okolicach 1/3 książki, co dla mnie jest stanowczo zbyt późnym etapem w procesie czytania.
Oczywiście nie zniechęcam nikogo do przeczytania Dziewczyny z pociągu. Jeśli ktoś lubi ten rodzaj rozrywki jaką jest właśnie czytanie, tak czy owak na tym skorzysta.
Wasza zaczytana Subiektywna Kulturomaniaczka