Z racji trwających jeszcze cały mistrzostw EURO 2016, w dzisiejszym odcinku chciałabym, Drodzy moi Czytelnicy podzielić się z Wami emocjami związanymi z tym przedsięwzięciem.
Nigdy jakoś specjalnie nie kibicowałam konkretnej drużynie, choć piłka nożna nie jest mi obcym sportem. Nawet sto lat temu na jakiejś lekcji w-fu sama doświadczyłam uczucia „latania za piłką”. Tak tak – dziewczyńska drużyna piłkarska 😉 Tak czy owak lubię obejrzeć mecz w telewizji i poekscytować się nim trochę. Nawet przy piwie, choć to niekoniecznie. Jak mam być szczera, to trochę nie rozumiem tych wszystkich babskich fochów (dość modne zresztą dzisiaj słowo) na temat męskiej fascynacji piłką nożną. To i tak jest nie do uniknięcia, więc nie ma co kruszyć kopii o rzeczy oczywiste. Przeszkadzają Ci krzyki, chwilowy kult telewizora i kompletny brak zainteresowania? Poczytaj książkę, na którą ostatnio brakło Ci czasu, umów się z koleżanką, idź do kosmetyczki, czy gdzie tam chcesz. Daj swojemu facetowi nacieszyć się fenomenem czarno – białej kuli w otoczeniu dwudziestu dwóch napalonych, spoconych i zziajanych „naszych i tamtych”.
Ale my tu gadu gadu, a sedno sprawy umyka. Nasi wreszcie zaszli wysoko, bo dotarli do ćwierćfinału Mistrzostw Europy i w ubiegły czwartek stanęli oko w oko z Portugalczykami na Stadionie Velodrome we francuskiej Marsylii. I ja tam byłam, miód i wino piłam. Spontaniczna decyzja poskutkowała fantastyczną przygodą i niezapomnianymi emocjami. Długa i wyczerpująca podróż busem z grupą znajomych przerodziła się w małe pozytywne szaleństwo. Tak naprawdę w samej Marsylii nie zobaczyłam nic więcej oprócz kilku ulic i stadionu (z powodów logistycznych), ale to, w czym miałam okazję wziąć udział, wynagrodziło wszystkie trudy i niedogodności. Obejrzenie na żywo meczu reprezentacji własnego kraju na wysokim szczeblu turnieju to jest coś. Rozbrzmiewający z tysięcy gardeł kibiców hymn powoduje, że w gardle ściska, a serce podskakuje jak na sprężynce. Bramka strzelona już w drugiej minucie przez Roberta Lewandowskiego spowodowała, że polska część stadionu oszalała. Największą ciekawostką było to, że moje miejsce znajdowało się w sektorze kibiców Portugalii i dość trudno było przebić się przez ich żywiołowy doping. Nie zmieniało to jednak faktu, że widok na boisko i piłkarzy był dość dobry i wynagradzał brak komentarzy, które ułatwiają nam zazwyczaj percepcję przy oglądaniu takiego wydarzenia w telewizji. Murawa była bardziej zielona, a zmęczenie zawodników bardziej widoczne. Walczyli bardzo ostro do ostatniej chwili, a każda minuta wydawała się trwać i trwać. Nigdy nie miałam okazji siedzieć na trybunach na jakimkolwiek meczu, więc ćwierćfinał EURO to było przeżycie niesamowite. Emocje widoczne na twarzach piłkarzy pokazywanych na telebimach wzmacniały moje emocje, a każda akcja przy bramce przeciwników powodowała, że siedzenie na swoim miejscu było zupełnie nie na miejscu (zabieg celowy ;). Choć porażka zawsze ma gorzki smak myślę, że nasi zawodnicy są dumni, że dotarli tak wysoko i trener może być spokojny o ich losy.
Polecam każdemu choć raz w życiu spróbować takich przeżyć. Są naprawdę bezcenne 🙂
Wasza biało – czerwona Kulturomaniaczka
[Not a valid template]