Rozmowa z WŁADYSŁAWEM CEBULĄ, wieloletnim członkiem Zespołu Regionalnego Gdowianie, męskiego chóru kościelnego, solistą Kapeli Regionalnej.
– Jest Pan, poprzez swoją wieloletnią aktywność w zespole Gdowianie, utożsamiany z nim. A czy jest Pan gdowianinem?
– Nie, ani ja ani moja żona, nie jesteśmy gdowianami, jak to się mówi „z urodzenia”. Ja pochodzę ze wsi Polanka, tam się urodziłem, chodziłem do szkoły, potem do szkoły średniej chodziłem już do Myślenic. Z Gdowem się związałem po ślubie, kiedy to razem z żoną szukaliśmy pracy i mieszkania. Przyjmował nas ówczesny naczelnik gminy pan Aleksander Ciężarek, który zaproponował mi stanowisko melioranta , a że moja żona też miała wykształcenie rolnicze, dostaliśmy w Gdowie i pracę, i mieszkanie. Od tego czasu minęło już prawie 40 lat. I chociaż się tu nie urodziłem, to na pewno czuję się gdowianinem.
– A jak Pan się znalazł w „Gdowianach”?
– To były czasy, kiedy zespołem kierowała pani Teresa Szlachetka. Ja nie załapałem się na słynne „gdowskie wesele” , które przygotowywała, ale kiedy przymierzali się do zrobienia „Kolędy z Konikiem”, szukali kogoś do roli Żyda. Dzisiaj to mógłbym powiedzieć, że się zgłosiłem na casting i go wygrałem. I tak zostałem tym Żydem nie tylko w tej kolędzie, ale już chyba na zawsze… Jak jeździliśmy na różne przeglądy, to strasznie się tam ludzie dziwili, że ja żadnych korzeni żydowskich nie mam… bo trudno było im uwierzyć, że taki mam taki specyficzny akcent.
-To jak się Panu udawało tak wspaniale odegrać tę rolę?
– Od dziecka mam słuch muzyczny… Wystarczy, że się dobrze przysłucham, czy to melodii, czy gwarze i potem jakoś samo mi to wychodzi..
–A skoro o tym mowa… Dla wielu osób jest Pan najbardziej rozpoznawalnym głosem w Gdowie, mówi się, że takiego drugiego śpiewaka trudno znaleźć. Czy Pan się gdzieś uczył śpiewać? Albo w rodzinie byli muzycy? Skąd ten talent?
– Nie wiem. Nigdy się śpiewać nie uczyłem… Moja mama śpiewała pieśni kościelne, ale nie w żadnym chórze, tylko zwyczajnie, w domu. Nie wiem skąd mi się to wzięło.
– A jakby Pan miał z całej długiej listy sukcesów zespołu Gdowianie wymienić ten najważniejszy dla Pana?
– Hmmm, chyba ten, jak z męską grupa śpiewaczą wyśpiewaliśmy Złotą Basztę na Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków w Kazimierzu nad Wisłą.
– Ale z tego co wiem, występował Pan nie tylko z kolegami z grupy, ale i z córką?
– Zdarzyło się i tak. To był taki konkurs Duży-Mały i faktycznie tam się prezentowałem, nawet z powodzeniem, z moja córką. Ale wracając do nagród, zawsze to jest sukces całej grupy, całego zespołu. Pamiętam, jak występowaliśmy w Czarnym Dunajcu z takim obrzędem „Darcie Pierza” to się tam jury dziwiło, że nas jest kilku chłopów i „każden jeden” tak dobrze śpiewa.
– Jest Pan znany z tego, że naszą gwarą podkrakowską mówi Pan nie tylko podczas występów, ale i na co dzień…
-Tak, zawsze mówiłem gwarą i do dziś tak w domu rozmawiamy. Jak byłem w szkole średniej, czy później, na studiach, to się koledzy podśmiechiwali, że niby taki jestem ze wsi… Ale ja uważam, że gwara musi być autentyczna. Wtedy człowiek śpiewa czy gra jakąś rolę i nie musi się zastanawiać, czy dobrze wymawia konkretne słowo. To jest prawdziwe.
– W Centrum Kultury pracuje od roku Dziecięcy Zespół Regionalny. Jest impuls, żeby kontynuować waszą tradycję, wychować następców. Ale mimo tego trudno zachęcić dzieci, a już szczególnie młodzież do folkloru. Jak Pan myśli, dlaczego tak jest?
– Bo u nas nie było pracy u podstaw. Bo rodziców tych dzieci nikt nie nauczył, jakie to ważne, żeby przekazywać tradycję z pokolenia na pokolenie. Tańca towarzyskiego czy innego młodzieżowego nauczą się w wszędzie takiego samego. A w ludowym – co region to inny zwyczaj, inne śpiewki i inne obrzędy. To nas odróżnia. Dlaczego na Podhalu nie ma problemu, żeby z pokolenia na pokolenia przetrwała tradycja? Bo wychowują następne pokolenia. I u nas też musimy… Lat nam nie ubywa, inaczej się tańczyło jak się miało 50 czy nawet 60 lat, a teraz się ma ponad 70. Może te dzieci „złapią bakcyla”, dobrze by było, żeby zaczęły gdzieś razem wyjeżdżać, żeby zobaczyły, że są inne zespoły, że też uczą się śpiewek, gwary, tańców. I rodziców trzeba uczyć. Mam nadzieje, że te dzieci, które się zgłosiły wytrwają i będą mieli „Gdowianie” następców.
– A gdzie Pana można usłyszeć?
-Tam gdzie zwykle. Na Mszy Świętej o 8 rano w niedzielę. I z kapelą jeszcze czasem zaśpiewam, i z tymi małymi dzieciakami z zespołu też bym chętnie zaśpiewał. Może się uda?
– Serdecznie tego życzymy. I już na sam koniec rozmowy. Co się Panu w Gdowie podoba, a co by Pan zmienił?
– Skoro sobie ten Gdów wybraliśmy z żoną, to się nam musiał podobać… Tyle lat już tu żyjemy… A co mi się podoba? To, że mimo tam różnych pomysłów nie jest miastem. Ja wiem, że Gdów jest duży i mógłby się o te prawa starać i pewnie by je dostał, ale moim zdaniem korzyści by z tego za dużo nie było, a koszty i owszem. Mnie się osobiście podoba wieś Gdów. I niech tak zostanie.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Edyta Trojańska-Urbanik